Szymon Broda

Szymon Broda Zamknięta Linia

 

Takiej podróży już nie będzie! Pociąg snuł się jak indyjski ekspres, ale też rzucał na boki, ze można było skończyć z wybitymi zębami podczas konsumpcji, ale czy jest piękniejszy krajobraz niż Ziemia Cieszyńska „zrodzona z uśmiechu Pana Boga”?

Płonące w słońcu złoto - granatowe pióra bażantów, stada saren, zające i stare chałupy na tle łagodnych, górskich stoków za szarymi szybami wagonu towarzyszyły podróżującym w drodze ze Skoczowa do Cieszyna. W drodze do Bielska dodatkowymi atrakcjami były stawy w Grodźcu i olbrzymi, siemdemsetletni dąb nękany przez wichury, samotnie trwający na polu i „krzywa wieża” przy stacji Bielsko – Biała Zachód / z zasadnym dopiskiem „Dziki”/, Ten, nigdy niewykorzystany ze względu na błędy konstrukcyjne „cud techniki budowlanej” niedawno wysadzony w powietrze, był dobitnym signum późnego PRL-u i wizytówką byłego województwa. W ekstremalne lipcowe popołudnia, wracając podczas tropikalnych ulew bębniących o dach wagonu , nad stawami pełnymi żabich odgłosów wyobrażałem sobie podróż przez Bangladesz, czytając notowania Azji Południowej w The Wall Street Journal. W zimie bywało i tak, że drzwi wagonu przymarzały i trzeba było szukać wsparcia, dzwoniąc do znajomych, aby odebrali ofiarę z następnej stacji, bo seria kopniaków w drzwi czasem nie pomagała.

Niestety tej malowniczej trasy, ciągnącej się w nieskończoność, kontaktu z przyrodą na linii i poczucia tożsamości w tej przestrzeni już nie ma. Po stu dwudziestu czterech latach cesarsko – królewskiej kolei połączenia na linii Bielsko – Cieszyn uległy likwidacji. To jest koniec swoistej sfery powstawania refleksji egzystencjalnych i głębi przeżywania rzeczywistości – medytacji w dynamicznej przestrzeni nasyconej bogactwem natury.

Na przykład z takiej stacji Grodziec kolega Jarek Gil – as ornitologii, najlepszy towarzysz przyrodniczych wypraw w regionie, urządzał nieraz w młodości liczne eskapady w podmokłe, pełne stawów okolice zachodnie początków powiatu bielskiego, korzystając także z transportu rowerowego. Zwracając uwagę na różnorodność krajobrazową Śląska Cieszyńskiego,  szukał w tych okolicach stad bocianów i innych perkozków, a na horyzoncie saren .

 Na szczęście podczas wypełniania mojej misji dziennikarskiej, przygotowując jeden z artykułów, udało mi się nielegalnie co prawda, ale efektownie przeniknąć do świata kolejowych kas dworca w Skoczowie. Mogłem zobaczyć szafy z epoki gomółkowskiej na kartonowe bilety i pancerny sejf z Wiednia jeszcze z czasów nieboszczki Austryi.

- Takie sejfy są na stacjach na całej trasie do Bielska – tłumaczyła pani Teresa, kasjerka. Ciekawe co się stało z tym zabytkowym, aczkolwiek z pewnością niezawodnym sprzętem po uśmierceniu naszych lokalnych kolei? To przecież zabytki kultury. Jeden, większy egzemplarz takiego wiedeńskiego sejfu z firmy Weinert & Company stoi dziś dumnie w halluskoczowskiego oddziału Banku Spółdzielczego jako postmodernistyczna dekoracja gmachu w nowym wystroju.

Misja dziennikarska pozwoliła również na dotarcie do jeszcze jednej minionej epoki, mianowicie skoczowska nastawnia, nie tylko sprzęt ale i piec kaflowy i wnętrze tej budki to czar lat trzydziestych na pełnym gazie wśród elektroniki i europejskich dyrektyw. Niestety dyżurny ruchu, jedyna oprócz kasjerki pracująca jeszcze osoba na dworcu, nie znalazł wśród swojego kociokwiku minuty na rozmowę. Wyglądało to szalenie paradoksalnie na tle śpiącego w oparach samsary bengalskiego upału budynku. Także tory na kolejowym moście nad rzeką to lekcja historii. Młode pokolenie może przypomnieć sobie, co kryje się pod nazwą Królewska Huta, odczytując napis na boku stalowej szyny z roku 1928. Po takiej wizycie pozostaje już chyba tylko popołudnie w mateczniku tradycji regionalnych czyli w barze „Bavaria” ,chyba czwartej kategorii, który w naszych czasach funkcjonuje jeszcze tylko epizodycznie albo wcale. Z owej „Bavarii” wyszło kiedyś dwóch miejscowych amatorów / z gatunku beskidzkich „zażiganców”/    jej asortymentu, którzy nie zostali prawie postawieni przed policją za „cipkę” – tu w formie denotatu komunikacyjnego skierowanego do pewnej szacownej damy. W rezultacie tej akcji zostałem wraz z kol. Adamem Goryszem obwołany pastorem podczas tłumaczenia, co znaczy „korzeniami wrosnąć w ziemię”. Razem z tym wybitnym człowiekiem chciałem stworzyć odrębna subdyscyplinę naukową – antropologię transportu.  Pozostaje jeszcze poczekać aż posypie się ostatecznie pomnik Poległym za Polskość Śląska, co ucieszyłoby fanatycznych zwolenników RAŚ-u. Ta dynamiczna degradacja zachodzi na przesyconej historią ulicy Mickiewicza w Skoczowie, obecnie mieście „Plosoków”.  To właśnie przy tej ulicy mieszkał pisarz Gustaw Morcinek, to właśnie tu w willi Szancera, jednego z najbardziej znaczących przedwojennych Żydów zorganizowano jakby pierwsze getto, aby wywozić ludzi do obozów, to właśnie tu  Herbert Czaja podarował poczcie gmach swojej kamienicy, to właśnie tu stoją zabytki wiedeńskiej secesji, o których rozmawiałem z panią Moniką Strauss z Nowego Jorku, spadkobierczynią dawnych rodów żydowskich.

W bliskim sąsiedztwie dworca, przy końcu ul. Mickiewicza likwiduje się chyba ponad stuletni symbol miasta – „klasztorek” Sióstr Służebniczek Dębickich. Władze ponoć zakładają hospicjum. To bardzo dobrze / chociaż może niekoniecznie kosztem sióstr/. Jak już wszystko upadnie, można będzie i tam skończyć, a wobec braku funduszy pozostanie ochotnicze ruszenie wolontariuszy. Żeby tylko nie przesadzić z autopromocją własnych zasług.

Na cichym i wymarłym skoczowskim dworcu czasem zdarzają się jednak wydarzenia głośne. Otóż przeżyłem taki dzień wrzawy, kiedy trzy lata temu na tory wjechał lśniący Pociąg Papieski – wehikuł Nowej Ewangelizacji. Przy takiej okazji masy nagle przypominają sobie zarówno o Ewangelii jak i o kolejach. Lokalni politycy i działacze prześcigają się w wyścigu do obiektywów kamer. Prężą się nowe żakiety i garnitury, a trzeba uważać, bo do kałuży na dziurawym placu łatwo wpaść! Cud wartości w narodzie ożywia linię kolejową na jeden raz w maju, ożywać się zdają nawet opuszczone dawno mury zakładowego domu kultury, dziś już wyburzonego. Ten dzień był również okazją na linii mojej misji dziennikarskiej, aby upomnieć się o los lokalnych kolei, aby wykrzyczeć przez minutę postoju w salonce organizatorów, podobnie jak  autor samospalenia w „Małej apokalipsie”. I udało się w zgiełku tłumu. Jeden z mundurowych naczelników przyznał ,że to akcja właśnie w imię ratowania kolei. Jak zwykle pozostaje wiara w skuteczność symbolu!  

Wspominając linię kolejową Bielsko – Cieszyn trzeba przypomnieć historię jeszcze jednego upadku – mianowicie zakładu – symbolu czyli Cementowni Goleszów. Trzeba było zamknąć cementownię ze względów ekologicznych. Ludzie chorowali na pylicę, szkoda jednak że taki zabytek architektury przemysłowej i źródło historycznej dumy zakończyło swój żywot w gruzach. Mogłem jeszcze dokonać fotosesji w tym spektakularnym, majestatycznym rumowisku i opisać przedwojenne zbrojone betonowe podkłady z Goleszowa, które stanowią do dziś podstawę nawierzchni „starej drogi cesarskiej” do Bielska. Zostało to przykryte warstwą asfaltu pod koniec lat sześćdziesiątych. W związku z robotami drogowymi takie goleszowskie betony odsłonięto właśnie przed moim mieszkaniem.   

Archiwalny już akt przejazdu pociągu na linii Skoczów – Cieszyn został uwieczniony w nowoczesnej formie adekwatnej dla współczesności w instalacji multimedialnej powstałej w warsztatach krakowskiej ASP kierowanych przez skoczowianina Grzegorza Sztwiertnię.

Jakby rekompensatą za zamknięcie linii stała się renowacja dworca Bielsko – Biała Główna. Reprezentacyjny gmach pełen CK blasku stał się na nowo wizytówką miasta. Usługi w jego wspaniałych wnętrzach nie są już raczej dostępne dla szarego obywatela, gdyż herbata w sympatycznej kawiarence za pięć złotych pięćdziesiąt jest ofertą raczej dla desperatów. Może skorzystają pasażerowie z wyższych klas, korzystający z oferty sieci Intercity, jeżdżąc najczęściej do Warszawy. Cóż, jeśli pociągi i usługi dworcowe nie stanowią już oferty użyteczności codziennej, pozostaje estetyczna przyjemność patrzenia na austriackie fasady. O ileż uboższe we wrażenia różnego rodzaju jest dzisiaj preferowane samochodowe szaleństwo szosowych pogoni łącznie z gps-ami i innymi gadżetami. Jak zwykle nowoczesność jest nie dla mnie, który woli co innego! A tu liczą się tylko drogi – duma zjednoczonej Europy.

Ciekawe czy przy perspektywicznym przestrzennie wjeździe na bielski dworzec stoi jeszcze potężny „Kirow” – wielka maszyna kolejowa i pompa dla parowozów wyprodukowana w jakiejś austriackiej Pumpen Fabrik, choć o ile się nie mylę w Lipsku. Takie urządzenia stają się z czasem cennymi obiektami kultury, świadkami wielu minionych epok. Na przykład wspomniana pompa jest ciekawym kontrapunktem wobec pełnej komercyjnej magii postmodernistycznej aury bielskiej „Sfery”. Można by użyć takiej pompy do polewania rozgrzanych bardziej rozwiniętych nastolatek wybiegających w letnich tropikach ze „Sfery” albo z pobliskichdyskotek, podlewając obficie ich upięte t- shirty, albo jeszcze lepiej nowemodele bikini z takiego na przykład Crop Townu.. To nadałoby lokalny, historyczny kształt współczesnym najbardziej powabnym kształtom. Może tak zrodziłaby się na rozjazdach współczesna wersja modnego ongiś teledysku Sabriny. O dzisiejszej liście przebojów wypowiadać się nie ośmielam.

 

Chciałbym znów przejechać dawną linią, jak jakimś egzotycznym safari. Kiedyś na tablicy świetlnej w Bielsku zauważyłem przypadkiem kurs do Cieszyna, jednak przez Czechowice.

Zacząłem od transportu, bo trzeba jakoś się poruszać po swojej okolicy, i to od transportu wymarłego, bo tworzy to najbardziej spektakularną przemianę tożsamości regionu. Zupełnie inaczej jest o kawałek stąd w Czechach, gdzie kolej kwitnie i rozwija się. Inne krajobrazy spotkamy też na drogach. Austriacka magistrala koszycko – bogumińska nadal tętni życiem, na torach od dawna pędzi Pendolino, a od granicy w Lesznej Dolnej państwo wykupiło grunty, by w prostej linii przeprowadzić drogę aż na Słowację.

- Popatrz prezesie, u nas tak budowali „Gierkówkę” – zauważyła koleżanka Maryjka – folklorystka w drodze na bal w Mostach k. Jabłonkowa, miejscu największej imprezy folklorystycznej na Zaolziu.

Kiedy wraca się do Polski, uderzają kontrasty na drodze - albo ciemna głusza, albo kilometry nikomu niepotrzebnych wielkich murów ekranów dźwiękoszczelnych w szczerym polu, gdzie nie znajdziesz ani człowieka, ani zwierzęcia.

Podobną nonszalancję zauważamy w kwestii zabudowy w górach. Najlepiej widać to z europejskiej perspektywy na tak zwanym „Trójstyku”, gdzie spotykają się Jaworzynka Trzycatek, Hrczava i Czierne. Po naszej stronie domy – fortece, tam skromniejsze, nasze rozrzucone po stokach w zupełnym chaosie, tam wszystkie w rządku w dolinie. Od razu widać naród indywidualistów – anarchistów nieliczących się z tym, co pozostawało zawsze najlepsze, czyli z pięknem i realiami środowiska naszych gór .

Aby zamknąć wątek transportowy, zauważyć trzeba, że z powierzchni ziemi zniknął wpisany w krajobraz Cieszyna od dziesięcioleci dworzec autobusowy, wielokrotnie przebudowywany, ostatnio zgodnie chyba ze wszystkimi unijnymi standardami. Wcześniej upadło przedsiębiorstwo PKS Cieszyn. Ani miasto, ani powiat reprezentowany obficie w wielokondygnacyjnym biurowcu byłej fabryki elektronarzędzi nie znalazły środków i zainteresowania dla sprawy dworca, a słynny w czasach Franza Jozefa / kiedy w epoce prawdziwie zjednoczonej Europy Habsburgów cieszynianki jeździły do wiedeńskich teatrów/ dworzec kolejowy od lat straszy już jako zamknięta rudera. Pozostanie trzecioświatowy koloryt wokół dwóch małych wiat z plexi i na placu przy nieczynnych torach, gdzie gnieżdżą się pasażerowie – wymierający gatunek i busy.

Koleżanka z Niemiec widząc stary model elektrowozu z lat osiemdziesiątych i jego szyby całe w rdzawej sepii, zdumiona wyciągnęła od razu aparat, aby zrobić parę ujęć, pytając – czy to jeszcze jeździ? Pozostaje taka właśnie platforma obywatelska. Na szczęście prywatna inicjatywa ratuje jeszcze ruch. Może znajdą swoje miejsce na platformie komercyjnej kolejnej galerii, nie sztuki bynajmniej. W ruchu jest jednak tyle firm, że zaplanować podróż przez Polskę czyni niemożliwym. Inaczej sprawa wygląda w krajach, gdzie państwowy przewoźnik obsługuje z powodzeniem całość linii wewnętrznych i połączenia międzynarodowe. W takiej sytuacji można bez problemu zaplanować podróż przez pół Europy.

A ja nie wyzbywam się marzeń. Może czas pozwoli wreszcie na romantyczną przejażdżkę w ukraińskich elektriczkach albo na serpentyny titowskich kolejek na zboczach urwisk Czarnogóry, albo na dalekobieżną   magistralę z Belgradu do Baru. Nie jechałem jeszcze słynnym „Elfem” z Katowic do Wisły a przecież dla luksusu wyższych warstw społecznych, szusujących na beskidzkich stokach można powołać do życia nawet … nowy i nowoczesny w swej formie skład.

Przejście cieszyńskich kolei do historii i wymieranie żywych legend personalnych nad Olzą, zerwanie codziennych więzów  a także całościowy upadek tego miasta pociąga jeszcze bardziej w ramiona przeszłości.

    

 

                                                      

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl