Szymon Broda

Szymon Broda "Bielskie Sacrum"

Chociaż wielka, krzyżoramienna nakrętka z betonu i triumfalny złoty papież na tronie w otoczeniu połyskliwego lastriko starali się odpychać, szukałem w bocznych kaplicach tego gmachu spokoju i pocieszenia płynącego z adoracji Boga i z sakramentu pojednania– ciszy w gwarze poranka i pokrzepienia w popołudniowym zmęczeniu. Ta świątynia stała się początkiem i końcem trudnych i pięknych dni w stolicy Podbeskidzia – rzec by można – „ kamień odrzucony stał się kamieniem węgielnym”.

         Chociaż tak wielkiego kościoła z betonu u nas nie było i tu witał przyjezdnych ze wsi i małego miasteczka prosto na dworcu, chociaż tytuł z okładki przeglądanej ostatnio książki – „Po Bogu” nie nastrajał optymistycznie,, ukazując zwięźle horyzonty współczesnej myśli, łagodne i swojskie oblicza świętych – Jana Kantego, Karola Wojtyły czy Maksymiliana Kolbe z elementami beskidzkiego krajobrazu w tle zapraszały do praktykowania świętej wspólnoty. Jaśniały jakby przywoływane dobrotliwym głosem „Anioła Beskidów”. Postacie te, wpisane w krajobraz, dają odczuć swoje wsparcie, jako patroni diecezji. W sercu tego trójzębu z wielkiej płyty wydawały się wytryskać duchowo jak zdroje łask wszystkie święte strumyki, jaśnieć święte górki diecezji. Eksperymentalne mozaiki wokół religijnych rzeźb skupiony tu cały eklektyzm i witraże, o których słyszałem podczas półrocznych studiów plastycznych w Cieszynie, wprawiały jednak w nastrój pełen sacrum, do czego przyczyniał się także sklep z ornatami, komżami i naczyniami liturgicznymi na placu przed kościołem.

         W swoim burzliwym i nietypowym życiu otarłem się nawet niejednokrotnie i w różnorodnej atmosferze o szacowny urząd Bielsko – Żywieckiej Kurii Biskupiej. W rezultacie jednej z rozmów nie zostałem zawodowym teologiem.

         Siedząc kiedyś pod parasolkami „Baru Jubileuszowego” z redaktorem Janem P. wspominaliśmy jeden z okolicznych balkonów po przeciwnej do kościoła stronie, gdzie zainstalowało się nieformalne centrum niezależnego śledztwa dziennikarskiego podczas wizyty papieskiej. Kościół i kuria stały się wówczas obiektem nieprzerwanej obserwacji ze strony kolegów redaktora i literata skupionych w mieszkaniu niejakiego „Ciuciu – Ruciu”. Przeskakiwali wówczas płoty jak Lech Wałęsa / na terenie ściśle chronionym/ i wobec trudności z dostępem do miejsca wydarzeń papieskich symulowali bezpośredni charakter ich relacjonowania.

         Wielki kościół o niepokojących rysach zawsze wydawał się w swojej ciężkiej szarości zżyty w jedną bryłę z dworcem / i licznymi barami, także wyróżniających się dynamiką akcji/– sacrum i proza, publiczny charakter katolicyzmu i PRL – jak celebrowane dwa oblicza kraju w jednej przestrzeni – bardzo to realistyczne i symboliczne zarazem – jak wszelka forma religii w Polsce. W Skoczowie współistnienie kościoła i dworca wydawałoby się nie do pomyślenia, a w Bielsku tak jest. Jakże odmienny jest ten eklektyzm stylizacji od naszego parafialnego baroku, jak socjalistyczny beton późnego PRL-u tej wielkiej świątyni przeciwstawia się solidnemu pięknu secesyjnej kamienicy Wojskowej Komendy Uzupełnień, a nawet secesyjnej linii obecnej fabryki żarówek „Philips” z jej fasadowym błękitem, a przecież każdy szczerze wierzący człowiek od dziecka myśli, że to dom Boży powinien być najpiękniejszy, choć kontakt z bielską architekturą sakralną rozpoczyna się dla przyjezdnego właśnie od tych murów. Posępności pokaźnemu rozmiarowi bryły i szarości dodają jeszcze obecne przez cały rok w byłej stolicy województwa stada gawronów, przelatujące ze swoim krakaniem lub bez tu i ówdzie, jak grupy dusz błąkające się w otchłaniach, wyczekujące końca czasu swego oczyszczenia.

 

         - Wyznaczona delegacja w strojach / regionalnych/ jako przedstawiciele laikatu naszego dekanatu złoży homagium nowemu biskupowi podczas ingresu – takie zapowiedzi podczas ogłoszeń parafialnych mogą zarówno pociągać swoją średniowieczną estetyką arcypasterską, jak i nieco przestraszać duchem wiernopoddańczego konserwatyzmu w kościele katolickim w XXI wieku, zdradzają na pewno, iż miejscem stanowo – warstwowych laudacji będzie bielska katedra Świętego Mikołaja.

         Nie byłem tam na ingresie, tylko na koncercie Vivaldiego.

         Ciekawe jak na zapowiedź licznych hołdów ludu zareagowałby papież Franciszek? – można stawiać pytania i z ciekawości wybrać się tam, gdzie Tomasz z Akwinu trzyma się mocno, tam gdzie zabrzmi Veni Creator Spiritus.

         Zauważona znacznie później, bo na pewno nie od dzieciństwa katedra, ukryta za murami zamku, za placem i tajemniczymi uliczkami starego rynku poprzez swoją neoromańską stylizację na zewnątrz i ludowo – mechofferowska / charakterystyczną dla Małopolski/ stylizację polichromii wnętrza też jest czymś odmiennym dla gościa ze Śląska Cieszyńskiego. Dla obecnego czterdziestolatka ta bardzo elitarna i pociągająca w swojej prostocie linii i pewnej surowości świątynia staje się teraz częstym obiektem fotografowania – o poranku, z perspektywy drzwi wejściowych do sądu okręgowego i koło południa,  z wysokości dachu jasnej kamienicy zamykającej plac przed katedrą od lewej strony. O poranku gołębie wzlatują w obiektywie w błękit nieba, tworząc z czarną od kontrastu wieżą kościoła pocztówkę w promieniach Ducha Świętego, w południe, z sądowego okna świątynia góruje nad horyzontem opadających coraz niżej ulic i grzbietów beskidzkich stoków. Katedralna wieża na tle gór – to szczególne signum Bielska – Białej! W porze zmierzchu święte figury z przedniej fasady pochłaniają ostatnie słoneczne promienie w piaskowcu swojej powłoki, potem blask oświetlonego piaskowca wyodrębnia się wraz z wyższą frakcją czerwonej linii na tle granatu nieba. Pocztówka pożegnalna towarzyszy schodzeniu na dół – na stary rynek, na Plac Chrobrego i w stronę dworca.

         Wieża tego kościoła wyznacza stromy pion na fotografiach zagłębiających się w wąskie przecznice starego rynku i spogląda jak troskliwy i dobry ojciec na jego plac z nagim Neptunem i świętym Janem Nepomucenem, ponad dachami kamieniczek. Jej charakterystyczna linia staje się jakby medalionem - amuletem, elementem dekoracji przynależnym do klimatu starego rynku tak jak artefakty w witrynach tutejszych antykwariatów i galeryjek.

         W spojrzeniu katedralnej wieży na plac starego rynku jest jakaś dostojna dobrotliwość, jak w kościelnym wezwaniu świętego Mikołaja, wieża, choć niby wczesnośredniowieczna nie gorszy się niby antycznym połyskiem neptunowych pośladków wyszlifowanych przez konserwatorów albo i konserwatorki / na moim rysunku od przodu nazwanego przez artystkę z Berlina „Kokietem”/, w swojej powadze toleruje popołudniową sjestę przy piwku, monopolowy i flirty roznegliżowanych nastolatek niby na plenerze liceum plastycznego. W ogóle dostojna budowla znosi cierpliwie groteskę Neptuna i Nepomucena na zupełnie suchym gruncie marmurowych i granitowych płyt z jedną tylko fontanną, mogącą ledwo co skropić ciało boga mórz i oceanów.

         Wieża zdaje się przymykać wszystko widzące oko, albo mrugać do wszystkich przyjaźnie. 

         Siedząc kiedyś z koleżanką na kultowym podwórku galerii Franka Kukioły, po mojej prezentacji szkiców z bielskimi motywami, oglądaliśmy pewien obrazek przyniesiony przez samego szefa, a była to zagadka. Nie okazaliśmy się znawcami Bielska, bo nikt z nas nie odgadł że chodzi o budynek dawnej parafii z niepozorną wieżą na miejscu dzisiejszej katedry. W końcu Magda wychowała się na Mazowszu, a ja jestem ze Skoczowa!

         W tym prestiżowym, reprezentującym tożsamość kwartale miasta katedra rywalizuje z luterańskim Kościołem Chrystusa Zbawiciela. Niepisana rywalizacja dotyczy społeczno - historycznej rangi świątyni i wymyślnych kształtów.

            Ciekawe jaki widok i jakie położenie konkurentki dostrzegalne jest ze szczytu każdej z wież?  Myślę, że sprawdzenie tego pozostaje ważnym zadaniem na przyszłość.

         Ekumeniczny charakter miasta najlepiej wyraża się chyba w widoku dwóch blisko sąsiadujących z dalszej perspektywy obydwu wież w mniej więcej równej wysokości ich czubków. Taki duet widoczny jest z ulicy Bystrzańskiej i z Parku Mickiewicza, został również uwieczniony w witrażu Banku Śląskiego na Placu Chrobrego – ponoć największego świeckiego witrażu w Polsce.

         Linia wzniesień wewnątrz miasta, zarys górskich stoków i amplitudy tych bliźniaczek na płaszczyźnie witraża przypominają linie wykresu elektrokardiogramu wzniosłości. Kontemplując wymyślne formy wież – jednej jak postawiony do góry długopis lub próbnik prądu, drugiej jak posępna rakieta, możemy podziwiać stylizacyjne innowacje XIX i XX wieku.

         Katedralna wieża jako kosmiczny element tła, wpisuje się w rozległy pejzaż murów zamkowych, obok wieżyczki kaplicy zamkowej – dziś przywracanej swojemu niezwykłemu pięknu syntezy stylów ornamentalnych, dawniej, nienajlepiej traktowanej przez radzieckich wyzwolicieli.     

          W wersji kameralnej wieża doczekała się wielu sympatycznych portretów w sepii Lecha Chelwiga wystawianych w staromiejskich galeriach.

 

         - Papież to jest firma! Pastor to nie jest firma! – rzekł przed laty Karol Borowiecki w „Ziemi obiecanej”, i pewnie podobnie stwierdzić by mogło jednak parę fabrykantów w Białej.

         Dziś ich piękne ponoć nagrobki / nie udało mi się dotrzeć/ zdobią cmentarz w okolicy bazyliki w Białej.

         To właśnie ta okazała świątynia była strażnikiem katolicyzmu i znakiem polskości za Białą wobec morza żywiołu niemiecko – protestanckiego i żydowskiego w Bielsku – rzec by można wyspą i potężnym przyczółkiem. Dziś wyłania się jak wyspa w głębi horyzontu pomiędzy liniami osiedlowych bloków i kamienic wśród wyniosłych drzew pomiędzy falami ruchu drogowego dwóch skrzyżowań – i jest to wyspa łódź wiary i opatrzności Bożej z niezwykłą barokową amboną w formie rozhuśtanej łodzi na falach pod banderą Kościoła Świętego. Dwie wieże bazyliki stanowią najbardziej godna w mieście oprawę jakby dla dwojga oczu Opatrzności Bożej, gdyż takie wezwanie kościół ten nosi.

         - Niebo jak w Petersburgu! – stwierdził jeden ze słuchaczy podczas mojego wieczoru tekstu i fotografii o Bielsku – Białej, starszy i zasłużony pan dziennikarz i rysownik.

         Przy takim waśnie niebie wyprawa do Kościoła Opatrzności Bożej to wieńcząca dzień nagroda dla fotografika, podobnie jak dla rysownika i dla akwarelisty.

         Właściwie bialska bazylika to jedyna w połączonym mieście budowla sakralna o klasycznym w stylu kształcie – późny barok, ciężki i dostojny już z lekkimi aplikacjami rokoka – tak jak zwykle w naszej Austrii bywało, a tu trzeba o tym przypominać, jak choćby ostatnio Robert Makłowicz, udzielający wywiadu dla pewnego pisma znalezionego w jednym ze skoczowskich salonów fryzjerskich. Pan Robert rozważał właśnie czy bielszczanom historycznie bliżej do Wiednia, czy do Berlina.

         Feliks Koneczny ubolewający nad dramatem historii Śląska właśnie tu pewnie wzywałby ratunku Bożej Opatrzności w tej wymownej bazylice na granicy.

         Jeśli w lutym w Bielsku – Białej turkusy i granaty nieba tworzą się jak w Petersburgu, to na ich tle bazylika Opatrzności Bożej przypomina swoimi barwami o zmierzchu babkę piaskową, a kształtem frontonu nieco masę wielkiego tortu i potężne organy– będąc tu, na terenie dwójmiasta jedynym nośnikiem tradycji takich, jak Wilno, Lwów, Praga, Wiedeń czy Rzym.

         Z kościołem tym kojarzy mi się sen opowiedziany kiedyś przez zaufanych przyjaciół o proboszczu niniejszej świątyni spoczywającym w trumnie wystawionej w środku głównej nawy – wszyscy uznaliśmy to za znak początku drogi do odrodzenia Kościoła poprzez upadek – stylistyka godna Słowackiego!

         Być może ziści się odkrywczy spacer na pobliski a ukryty cmentarz z nagrobkami fabrykantów w towarzystwie chyba niedaleko zamieszkałego Antoniego Liszki, akwarelisty Bielska – Białej, który na pewno posiada w swojej kolekcji liczne ujęcia bazyliki i może owego cmentarza również.

         Kościół Opatrzności Bożej w Białej wyznacza wschodni kraniec sakralnego szlaku katolickiego w stolicy Podbeskidzia, tak jak jego początek zachodni powinna wyznaczać najstarsza świątynia dawnego grodu czyli Kościół Świętego Stanisława w Starym Bielsku. Ta jedyna w mieście perła gotyku i średniowiecza z odświeżonym sklepieniem w błękitach i gwiazdkach wciąż pozostaje dla mnie niezdobyta. Inne kościoły, gdzie bywało się na ślubach i koncertach, mimo walorów swoich detali w całości mogą służyć raczej jako wielkie pudła rezonansowe, zwłaszcza dla Krzysztofa Pendereckiego, „który wszedł przez siedem bram”.

        

-„Warownym grodem jest nam Bóg” – to zdanie mogłoby duchowo otwierać protestancki szlak Bielskiego Syjonu i inspirować kolejne karty psałterza biskupa Pawła Anweilera.

Paradoksalnie mógłbym tę część bielskiego sacrum uważać za najbliższą sobie, poprzez historię rodzinną, gdyż to właśnie tu, w cieniu surowej wieży w bibliotece parafialnej  spoczywają starodruki dziadka Jana Brody jeszcze z czasów reformacji, między innymi dzieła Filipa Melanchtona. Może gdzieś w ich sąsiedztwie znalazł się także mój „Kulturowy kształt etosu protestanckiego na Śląsku Cieszyńskim” z uwagami o homiletyce protestanckiej XIX i XX wieku.

Zielone dłonie Lutra z jedynego w Polsce pomnika wyciągnięte nad Biblią, meandry jego róży, smukła sylweta kościoła, detale neogotyckich ornamentów – to wszystko w szkicach i rysunkach powstawało na biurku mojego taty, Jana Brody juniora – w jego niezrównanym warsztacie jeszcze za czasów obecności w Bielsku wielce szanowanego biskupa Jana Szarka, Zwierzchnika Kościoła.

Surowe kamienne kontury w ołówku, w tuszu pod ostrzem stalówki i w czerni spod ostrza rapidografu zdawały się rozkwitać, jak artykuły luterańskiej wiary łącząc to co solidne z tym co liryczne. Wśród emblematów pojawił się także herb rodowy biskupa Pawła. Projekt z jego opracowaniem posłużył do ukształtowania biskupiego medalu.

W siedzibie wydawnictwa „Augustana” Jan Broda wystawiał też po raz ostatni swoje akwarele opatrzone moimi poetyckimi tytułami. Ostatnie było to, co powołane do istnienia przez samego Boga, czyli „Barwy stworzenia”.

Surowe ściany niemieckich architektów w dzień ponury i zachmurzony zbliżają swoje szarości do czerni, w słoneczne zaś połyskują drobinami miki. Cały kompleks Bielskiego Syjonu prezentuje się dojrzale w szacie kolorowej jesieni, dostojnie w ponurej aurze listopada i grudnia, choć miesiące te bywają ostatnio pogodne ze sprzyjającym dla fotografii, niepowtarzalnym oświetleniem / słoneczny, zimowy dzień nadaje rysów magicznych/, porą jednak rzec by można substancjalną dla całego kompleksu jest kwiecień i maj. Wówczas tożsamość obiektów ujawnia się najmocniej w otoczeniu rozkwitających i wybuchających w pełni magnolii.

Panowanie wiosny oznajmia zwykle pojawienie się tuzina Serbów lub Gruzinów kroczących poprzez zimne jeszcze wnętrza kościoła by rozpocząć coroczny kwietniowy koncert cerkiewny. Moim zdaniem to najlepszy repertuar muzyki sakralnej w roku.

 

Bielski Syjon to dla mnie rewir wypadów w gąszcz starego cmentarza w monsunowe lato i w śnieżne zimowe południe, miejsce nieoczekiwanych i niedokończonych własnych śledztw historycznych a nawet teren obrany dla spaceru z pewną dziewczyną w blasku księżyca, przy pohukiwaniu sowy. Dużo wcześniej pojawia się oczywiście okazja do przeglądu nowości wydawniczych Augustany.

Surowy i oszczędny styl wnętrza kościoła Zbawiciela charakteryzuje się jednak twórczą paradoksalnością, nie pozostaje oschły. Detale przybierają przymiotów kosmicznych i fantastycznych. Poczwórny pinakiel zwieńczenia nad centralnie zawieszoną amboną z licznymi kwiatonami nad pofałdowanym na brzegach okrągłym daszkiem sprawia wrażenie morskiej chełbii, a nad nią płonie świetlisty krzyż. Obraz przedstawiający Jezusa klęczącego w Ogrojcu z aniołem i lewitującym w ozdobnym przestworzu kielichem przypomina neomanieryzm mojej koleżanki, Soni Nowosielskiej z Berlina, autorki portretów skoczowskich burmistrzów, także duchownego, skoczowskiego proboszcza katolickiego, Jana Ewangelisty Mocki.  

„Składajcie sprawiedliwe ofiary i ufajcie Panu” – głosi szósty wers Psalmu nr 4, a biskup Anweiler na kartach swojego eleganckiego psałterza dodaje – „Dary sprawiedliwe z serca będę składać, o miłości Stwórcy życiem opowiadać” / Bielsko – Biała, 17 lipca 2009/ – zdania takie umieścił autor wymownie przy zdjęciu owego obrazu z wnętrza opisywanego.

                  Poza Kościołem Zbawiciela, pokaźnym centrum bielskiego ewangelicyzmu zjawiskiem osobliwym, obecnym w podwójnym mieście jest protestancki barok i jego późniejsze reminiscencje.

         W teatralnym, jakby stworzonym dla koncertów muzyki Bacha, /choć bywa tu często i Vivaldi/ wnętrzu Kościoła Jana Chrzciciela w Starym Bielsku uspokaja błękit i biel. Swój urok narzuca tu dwoje aniołków – bezskrzydłych chłopczyków w błękitnych tunikach na zwieńczeniu ołtarza umieszczonych również na kartach biskupiego psałterza. Neobarokowe i modernistyczne nastroje dominują w kościele w Białej, na rogu rynku. Zwróciłem uwagę na parę detali z tym związanych podczas niedawnego ślubu kuzyna.

          Dla mnie jako Cieszyniaka to właśnie architektoniczne i artystyczne artefakty protestantyzmu w Bielsku tworzą aurę jego zasadniczej tożsamości – wyjątkowości miejsca w odróżnieniu od najbliższych mi kształtów / zewnętrznych i ideowych/ protestantyzmu reszty Śląska Cieszyńskiego. To właśnie ta sfera decyduje o oryginalności reprezentacji sakralności w przestrzeni. Doświadczenie każe mi odnajdywać pewne podobieństwa do stylistyki i atmosfery zborów na Górnym Śląsku, choć Bielsko było częścią Austrii w istotnym stopniu ciążącą ku niemieckości podobnie jak miasta Transylwanii. Dotyczy to również estetycznego wymiaru sacrum / tu protestanckiego – wieży Kościoła Zbawiciela/, znajdującego swoje paralele wśród świątyń Siedmiogrodu/ np. katedra w Sibiu/. Wnioski te są wynikiem obserwacji podczas podróży w te strony. Dziełem bielskiego kręgu architektów jest zresztą również kościół ewangelicki Na Rozwoju w Czeskim Cieszynie, odznaczający się tym samym co w Bielskim Syjonie kształtem i duchem.

         O najbardziej oryginalnej formie wyrazu sacrum w Bielsku świadczy ideowo protestantyzm i jego niemiecka tradycja estetyczna zaś w warstwie formalnej stylizacja. Kwintesencją skupienia tych elementów jest obecność dewizy – „Eincheit in Glaube” w kościele w Białej.

          Nie chciałbym, by moje spostrzeżenia brzmiały jak gloryfikacja germańskości czy utożsamianie pełni dorobku bielskich ewangelików, zwłaszcza współczesnych z niemieckością. Sam wspominam w swoim „Kulturowym kształcie protestantyzmu na Śląsku Cieszyńskim”. o polskim patriotyzmie księdza Leopolda Otty, który w drugiej połowie XIX wieku wszedł do kanonu najwybitniejszych postaci związanych z Bielskim Syjonem. Oczywiście wyrażam wielkie uznanie dla cywilizacyjnej doniosłości komponentów niemieckich, to jest zgodne z duchem czasu na pograniczach wielokulturowych, ale bezpośrednio skupiam się raczej na estetycznych walorach etosu, podkreślając lub nawet wyolbrzymiając pewne cechy i ich interpretacyjne rozwinięcia opisując słynną wieżę, albo będąc pod wrażeniem ciężkiej płyty / mimo nawiązań do włoskich kanonów/ architektury nowego cmentarza / parafii przy Listopadowej/, szczególnie jeśli chodzi o nagrobek i w ogóle ikonografię wizerunku superintendenta Haasego / także znawcy kultury ewangelików polskich, wiernego poddanego Austrii i wroga antysemityzmu/.

         Po prostu odbiór estetyczny uruchamia skondensowaną percepcję i wyobraźnię, także hiperbolizujacą. Celem tego nie jest jednak zniekształcanie prawdy historycznej, a nawet zasadniczo tworzenie jej wersji alternatywnych – gier symulacyjnych, choć w tekście pojawiają się czasem i takie elementy.

         Generalnie chodzi o odzwierciedlenie i tekstualne współkreowanie przeżywania przygody -relacji z fenomenem ideowym, kulturowych, estetycznym i jego warstwą sensualnej obecności, na współistnieniu takich intencji i egzystencji.

         Dla etnologa zauważającego zawsze odmienność INNEGO inspiracją zawsze pozostaje ksenofilia, quasi sensacyjne odkrywanie bliskiej „egzotyki” i jej dowartościowanie zgodne jednak w zupełności z faktami kulturowo - historycznymi. Literatura staje się tu ich reprezentacją, mimo autonomii formy kreowanego świata literackiego. Również plastyczna fantazja twórcza pozwala kreować syntezy faktów, takie jak wpisanie bielskiego pomnika Lutra w krajobraz akwareli Fałata. Spróbowałem w ten sposób w szkicu połączyć dwa żywioły artystyczne i usymbolicznić materię plastyczną dwóch kultur w symbiozie, choć znaczenie Lutra, bez wątpienia Niemca, nie ogranicza się oczywiście do jego niemieckości, podobnie jak pejzaż ludowy z Beskidów nie daje się zawłaszczyć przez Polaków i katolików. 

          - „Bóg nasz nie milczy,

         Bóg nasz przybywa,

         Z Syjonu pięknego

         Spogląda i wzywa.”

 

         Te słowa jako parafrazę strof Psalmu 50 wypowiada, jakby na przekór Heideggerowi, biskup Paweł Anweiler.

         Odkrywanie sacrum to przede wszystkim zdolność usłyszenia tego wzywającego głosu, który przyobleka się w szatę lokalnej specyfiki, sacrum dla człowieka oznacza swoją obecność wśród świata. Podbeskidzie znane jest jako ojczyzna wielu wyznań, ale to wspólnoty rzymskokatolickie, luterańskie i żydowskie jawią się jako najbardziej reprezentatywne i obecne w przestrzeni poprzez historycznie trwałe obiekty swojego kultu.

          Żydzi, jak najczęściej w obecnej Polsce i Europie Środkowej, przeszli niestety generalnie do historii, także w żydowsko – niemieckim Bielsku i Białej, na styku aszkenazyjskiego i wschodniego świata judaizmu. Synagogi przeszły do historii, świadectwem wciąż trwałym pozostał cmentarz łączący dawny, austriacki porządek, epoki późniejsze i współczesność z symbolami bliskowschodnich biblijnych źródeł Narodu Wybranego i piękne inskrypcje wśród niesłychanie bujnej zieleni wielu gatunków. Powrót do raju.

         Życie żydowskie to od wieków w Europie życie w jakiś sposób ukryte, doznałem jednak wtajemniczenia w to życie, będąc kiedyś wprowadzonym do sali spotkań modlitewnych w siedzibie tutejszej gminy przy głównej ulicy Trzeciego Maja, jako gość pani przewodniczącej Doroty Wiewióry.

         Przeżyłem swego rodzaju deja vu – ukazała mi się sala mająca wiele wspólnego z materią senną tajemnego gabinetu w starym budownictwie / niby w poniemieckim mieszkaniu dziadka w Cieszynie/, gdzie podczas tajnego szabasu masonerii goście zapalali świece pięciuseteurowymi banknotami.

         Na zewnątrz pozostała szara, zestarzała fasada, wewnątrz objawił się bogaty i tajemniczy świat, odwiecznej, ale pełnej świeżości symboliki.

         Los dał mi okazję poznać Marię Borysowną Tołbast z Tallina, obecnie z Petersburga, autorkę rozprawy doktorskiej traktującej także o żydowskiej architekturze i sztuce w Bielsku. Być może zechce ona wprowadzić mnie kiedyś w realia przez siebie przedstawione, może zechce zostać moją przewodniczką na szlaku pozostałości żydowskiego dziedzictwa w Bielsku.

          Sacrum objawia się nie tylko w kulturze, ale i w przyrodzie, egzystencja jest sferą jego obecności i sferą jego bliskiego sąsiedztwa. Centrum tajemnicy, zawsze wymykające się przedmiotowym ujęciom otoczone jest mnóstwem kapliczek i traktów w bocznych nawach towarzyszących światów równoległych, pojawiających się nie zawsze na linii przyjętych kanonów świętości. W Bielsku – Białej powszechna bliskość Beskidów to najpiękniejsze sanktuarium i substancja również sakralnej tożsamości.    

 

Bielsko-Biała w moich oczach

 

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl