Szymon Broda

Bałem się tego tematu – Indie w zasięgu ręki do spełnienia – to jakiś podstęp boskiej iluzji!- chociaż słyszałem, nawet na targu pod katedrą, że tu są i ponoć coś kręcą – bo nawet Anna Guzik u nich gra.

         Mi została dana inna księżniczka, ale współpraca musiała się skończyć łaską możliwości niespełna godzinnego obcowania z boginią – nie seksualnego rzecz jasna, ale dziennikarskiego.

         Bałem się tego tematu im bardziej się przybliżał, bo choć obecność indyjskich gwiazd ekranu wśród szarych ulic Bielska byłoby ziszczeniem bajki, którą zajmuję się już przeszło dwadzieścia lat, to uświadomienie sobie że czeka mnie rozmowa z potencjalną gwiazdą magazynów kolorowych dla kobiet wzbudziło moje zażenowanie. - O czym i jak tu rozmawiać w takiej sytuacji? - zdobywając legendarną kropelkę miodu w niebezpiecznej dżungli pełnej niebezpiecznych potworów, nie zapominając, że życie jest oceanem cierpienia, podjąłem pełną chwały walkę dla samej walki, choć Bóg Najwyższy wie tylko po co toczyć się musi bieg wydarzeń.

         Bóg milczy – powiedział Heidegger i milczy Bollywood – magiczna kraina dźwięku, tak pełna hałasu, a jednak temat urodził się szybko, nagle i niespodziewanie … w piorunach. Wiele ludzi w Bielsku coś słyszało o tych filmowcach – Hindusach, ale nikt nie wiedział, nikt nie widział… Burza była tak straszna, że trzeba było wyłączać wszystkie urządzenia, a tu dzwoni jeszcze sąsiadka i prosi, żeby u niej też powyłączać. W całej bezsilności sytuacji, mając na sobie odpowiedzialność ratowania sprzętu elektrycznego u siebie i innych, będąc na przegranej pozycji w wyścigu z szybkością światła, nie wiedziałem już zupełnie co robić, kiedy nie wiem skąd w nieogarnionym bałaganie rzeczy odezwał się nasilony sygnał bębna z dżungli – czyli dzwonek mojej komórki.

         Kiedy znalazłem w końcu małe cudo starszej generacji, zdecydowałem się oddzwonić na jakiś dziwnie długi prefiks i odezwał się sam pan reżyser – Vikash Verma we własnej osobie – odpowiadając bardzo sprawnie na mojego maila sprzed burzy. Wszystko działo się w ramach około dziesięciu minut – w gorączce w czasie kiedy stary termometr byłby w stanie zmierzyć właśnie podwyższoną temperaturę ciała, ale nie wydarzeń!

         Napisałem przecież panu Vermie, żeby kontaktował się z podanym numerem w sprawie interview, więc tak się stało.

         Kiedy pan reżyser przedstawił się, stwierdził, że w bielskim studiu przy Komorowickiej nie znajdę teraz żadnego Hindusa, bo w tej monsunowej porze wyjechali wszyscy do siebie i wrócą jesienią, ale może znajdę którąś z polskich aktorek ze swojego teamu – z Natalią albo z koleżanką. Podziękowałem bardzo za zaangażowanie i szybką reakcję, ale musiałem go przeprosić, tłumacząc, żeby dokończył mailem – że so much electricity in the air, because hier we have massive thunderbold. Zdziwiony, że w Polsce może bardziej grzmieć i lać niż nad Morzem Arabskim o tej porze roku. Pożegnał się i rozłączył.

         Był to pierwszy cios od machiny Bollywoodu, bo moje dziesięć złotych na karcie telefonicznej zniknęło przez dziesięć minut, ale pierwszy raz miałem połączenie z krajem, którym zajmuje się dwadzieścia lat, nie mając raczej szans na jego odwiedzenie i przy okazji przetestowałem, ile może kosztować połączenie z Bombajem!

         W dobie, kiedy każdy ignorant mając parę groszy, znudził się już każdym zakątkiem ziemi, kulturoznawcom i eksploratorom kosmosu filozofii indyjskiej, z której odmętów już nie ma wyjścia, pozostaje słynna zasada Schumachera – myśl globalnie – działaj lokalnie. Zasada ta niestety obowiązuje bardziej pozbawionych wszelkich środków działania wykluczonych lokalsów, niż mającego się objawić człowieka współczesnego, a filozofia indyjska poucza nas zawsze, że zmuszeni jesteśmy żyć w wieku ignorancji. Tak też miało nasze wydawnictwo ogarnąć świat Bollywoodu. I tak nie zdążyłbym przed piorunami, ale w końcu powyłączałem sąsiadce. Nadeszła burza marzeń, złudzeń, burza akcji i burzliwy kaprys bogini udaremniającej wszystko – by przypomnieć, że trzeba zachować jednocześnie dystans i zaangażowanie wobec wobec zjawisk życia.

         W epoce Kali Yugi Hindusi kupują kamienice w centrum, szusują na stokach Beskidów, nudzą się w Bielsku, poszukując bezskutecznie szerszej oferty klubów nocnych, być może pochłaniając w tempie mitologicznego smoka kolejnego Żywca – jak czyni to ku zdumieniu Czechów w przypadku Pilsnerów, inny Verma o imieniu Varun ( prowadzący amerykański cykl kulinarny w jednym z kanałów telewizyjnych). Prześcignął w tej sztuce mojego kolegę ze studiów, syna masarza z Kończyc. W tym czasie próbuję beznadziejnie i w ekstazie rozgryźć tajemnice vedanty, kiedy piszę poetyckie reportaże z uroczystości pogrzebowych premiera Atala Beehari Vajpaee i ogólnokrajowej peregrynacji jego ukwieconych prochów – Asti Kalath Yatra. Dobrze, że w bezczynne noce znajdują jeszcze ochotę na długie opowieści z życia bogów, które potrafią nawet zachwycić młode bielszczanki.

 

 

         Bałem się tego tematu. Przymierzając się wcześniej do tego, słyszałem coś niecoś o bielskiej królowej Bollywoodu – Natalii Janoszek. Naczelny wysłał mi parę zdjęć gwiazdy w bieliźnie i w piórach – muszę przyznać, że znana już szeroko aktorka pokazała oryginalne wdzięki swojej urody. Janek zapewnił mnie, że w rozmowie też jest bardzo w porządku i rzeczowa, choć przeglądnąłem parę mniej lub bardziej poważnych portali, gdzie dziesiątki razy przytaczano jej wypowiedzi o kłopotach po antykoncepcji i o doznanym w indyjskim ukropie udarze i wreszcie o niemalże zrealizowanym zgwałceniu przez dzikusów na planie filmowym w dżungli. Zwróciłem uwagę jednak na co innego. Aktorka żali się na życie w złotej klatce i izolacji, o życiu jak u złotego mogolskiego pawia w cesarskich ogrodach– sama też występuje chyba w pawich piórach. Zawsze chciała wyrwać się z Bielska i poczuła gorzki smak sławy, na swoją samotność, także w relacjach damsko – męskich. Występuje jako księżniczka bez księcia, znieczulająca swój ból fizyczny i egzystencjalny w transie „bolly dance”. Chociaż nastawialiśmy się na rozmowę z jedną z top 15 przyszłości Bollywoodu – wszystko to razem jakoś mnie przygnębiło.

 

         Po dwóch godzinach, po burzy zadzwonił jednak kto inny. Odczułem inicjację kontaktu. Natalia też miała być, ale okazało się że gwiazda stale uwięziona za granicą, która w mgnieniu oka pojawiła się w odciętej od świata w górskich serpentynach Mesznej, ale tak samo szybko zniknęła. Nowa, obiecująca partnerka w rozmowach, pełna optymizmu i energiczna, tak odmienna od opisu steranej karierą aktorską Natalii wykazała się otwartością… do czasu, nawet pan Verma odpowiedział na moje życzenia z okazji Dnia Niepodległości, wysyłając zdjęcie z żywiołowy wystrzałem z armaty, w jakże odmiennym  duchu niż nasza sławna – niemrawa i kontrowersyjna defilada w Warszawie. Na prośbę o przesłanie poezji Shri Atala już nie odpowiedział. Wszystko wydawało się na dobrej drodze, choć wschodząca gwiazda okazała się osobą strasznie zabieganą, rzadko odbierającą telefony, przekładającą spotkanie z tygodnia na tydzień.

         Ostrzegano mnie – z takimi filmowcami i gwiazdami to różnie bywa! Aż wreszcie,za trzecim podejściem, kolejnego tropikalnego popołudnia w Bielsku nadszedł ten dzień. Kiedy nerwowo wycierałem czoło chustką, po komunikatach, że mamy chyba tylko pół godziny… bo kolejne spotkanie, na piętrze artystycznej kawiarni pojawiła się od tyłu promieniująca blaskiem modelingu i filmu, ale w stanie wiecznie dziewczęcej urody Golden Girl. Był to iście słowiański kwiatuszek z hinduskimi lotosami oczu.

- Wybrali mnie ze względu na ich własne geny! - tłumaczyła moja sympatyczna piękność przy stoliku, demonstrując nawet zdolności do mobilnej aktywności gałek ocznych jak w klasycznym teatrze hinduskim i w tańcu bharatmathyam.

         Musze przyznać, że napięcie minęło, a wyjątkowo układająca się i wyczerpująca rozmowa rozwinęła się do niemal godziny. W odpowiedzi na moje pytanie o mężczyzn i aktorów, dała do zrozumienia, że woli starszych i doświadczonych, bo po chwili namysłu na pierwszą linię wysunął się Gulshan Grover. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Można więc stwierdzić, że jeśli odbyłem ciekawą rozmowę, otrzymałem pierwszy raz w życiu promocyjny album filmowy i w końcu siedziałem prawie godzinę z boginią przy stoliku, to po co więcej. Ich łaski zawsze są nieodgadnione w swoich proporcjach, a moje nadzieje na sfinalizowanie współpracy, a może nawet na poznanie jakiejś ciekawej dziewczyny to nadmiar życzeń.

 

         Jak zwykle impuls twórczy zainicjował nadmiar kompensującej wyobraźni obrazotwórczej. Zawsze podtrzymuję bardziej cud estetycznych przejawień dla nich samych w sobie niż podejmuję wysiłki dla zaspokajania jakiś pragnień, choć efektywność w pracy dziennikarskiej ostatecznie jest cechą ze wszech miar pożądaną .Ale czynię to jakby tylko dla zrealizowania splendoru swojej dharmy.

 

         Dowiedziałem się, jak oni pokochali miasto, jego uliczki i zaułki, nasze góry 9 nie znajdując niestety spokoju w swoim pięknym Kaszmirze) i kapliczki. Tak łatwo mówią o miłości, kiedy my przestaliśmy już dawno w nią wierzyć i o niej mówić, w najbardziej przecież chrześcijańskim kraju świata, choć bywali już wszędzie na świecie, a tu czasem  mogą pogonić ich nacjonaliści. Słyszałem, jak po żywiołowym dniu pracy, nocą regenerują się w tańcu. Może nauczą nas kiedyś tej sztuki, nas, wycieńczonych ciągłą gonitwą, żeby dorobić do marnej pensji i niedospanych.

         Nie zdążyliśmy tylko omówić, czy kino bollywoodzkie dzieli się znacząco na jakieś szkoły i gatunki, czy można wyróżnić nurt zdecydowanie artystyczny i ludowy – ale był to przecież temat na inny raz. Nie wiem czy wyczerpująco przedstawiłby to nawet Vikash Verma, może los da mi szansę zapytać Grovera, ponoć niebawem bielszczanina osiadłego nad Białą z całą rodziną.

         Ciekawe, co powiedziałby pan Verma o stanie demokracji w naszym kraju, o państwie i pieniądzach ( przyjechał przecież z „największej demokracji świata” i z najszybciej rozwijającej się w skali globalnej gospodarki).Powinien  poznać paru naszych parlamentarzystów i samorządowców o ciekawych osobowościach i biografiach. Może już to zrobił. Mógłby nakręcić parę interesujących filmów w tym zakresie.

 

         Wyobraźcie sobie państwo godzinny spacer po bielskim dworcu w towarzystwie tego najbardziej aryjskiego z wyglądu szlachetnego Parsa w piaskowym garniturze, po hali dworca, która mnie też zawsze zachwyca, mimo rutynowej obecności w mieście. Choć  ten arystokrata kina w albumie promocyjnym dał się sfotografować na tle wieżyczek bombajskiego ratusza, który od dziecka mnie fascynował – oglądany na malutkiej czarnobiałej fotografii w pierwszej edycji czterotomowej Encyklopedii PWN.( ale ucz się, ucz i daleko zajedziesz…) kuzyn, ku swojemu nieszczęściu specjalista światowego zastosowania ( programista wożący po całym świecie kable i druty nie mieszczące się w limitach lotniczych bagaży) który wrócił niedawno z Botswany i Rwandy, i próbuje każdą wolną chwilę poświęcić na beskidzką autoterapię, w Bombaju nie znalazł niestety nic ciekawego. (Pewnie nie znalazł też pięciu minut, aby na coś rzucić okiem w internecie). Opowiadał tylko o ławicy plastikowych petów i szlamu chyba na słynnej Marina Beach.                                                                         Bielski ratusz też jest najpiękniejszy w kraju! I tu Hindusi znaleźliby piękne tło dla swoich portretów.

         Osobiście widziałbym dla nich siedzibę – atelier w reprezentacyjnej, odrestaurowanej, ale wciąż pustej willi Schneidera – w centrum, ale nieco na ubocznym splendeed isolation. Cóż znaczy osiem milionów złotych dla przemysłu filmowego?

         Gdyby tak pan Grover właśnie mijał mnie na drodze pędzącego od dworca w taksówce na poranne posiedzenie – a za kierownicą cadillaca jego Golden Girl!

 

         Pomijając to wszystko i zaprezentowanych wiele umiejętności koniecznych w filmie hinduskim. W zwykłym realu pozostaje rozmowa w kawiarni i obrazy zaprezentowane w albumie promocyjnym. Najcudowniejsza pozostała mistyczna przemiana dziewczyny raz w Polkę -raz w Hinduskę – na słonecznym stoku i mrokach miasta, w aspektach wdzięku i siły – czyli Siakti. W takich sytuacjach ona zawsze musi dominować.

         Uzyskanie takich obrazków z dosłownie z pierwszej ręki to prawdziwa gratka dla zbieraczy starych albumów ze świątyniami Bhundelkandu czy Bhubaneśwaru za trzy złote, płyt dvd z Aishvaryą Ray ze starych numerów „Wyborczej”, którzy targują się o takie gadżety na targach staroci. Oczywiście album pozostał bez dedykacji, aby pozostawić anonimowość i nie pozostawiać śladu spotkania.

 

         Naprawdę poznałem w życiu mniej lub bardziej wiele księżniczek i bogiń – i rzec można po ludzku nic, albo niewiele z tego wynikło!. Dlaczego nazywam kobiety boginiami – oczywiście te o odpowiednich kwalifikacjach – bo dają się poznać raczej nie w indywidualnych cechach związku, ale przez przejawy samej istoty kobiecości pozbawione indywidualnej podmiotowości – a ta pozostaje tajemnicą – czy nie jest to wiedza najwyższa! - w dodatku wszystko u bogiń zależy od łaski i kaprysu, o czym przekonał się już Odyseusz. Istota bogiń jest to, że mogą się objawić, i to one decydują czego możesz od nich chcieć.

 

         Inna, będąca księżniczką na Wschodzie i Zachodzie, również tajemniczo przebywająca w Omanie już od siedemnastu lat, która stała się właśnie przyczyną ( a przyczyny są zawsze boskie) przygody z Bollywoodem gratulowała mi realizacji tematu, pisząc, jak sobie radzę w światowym formacie. A tu... niespełnienie? Nawet James Bond stwierdza przecież że świat to za mało! - naprawdę liczy się tylko duchowy wymiar, nawet w przypadku kontaktów z dalekimi krajami.

         Jeśli nawet Bond wypowiada cytowane stwierdzenia, cóż dopiero najwięksi filozofowie, dla których największym problemem jest utrzymanie bytu zaciśniętej pętli świata wobec Boga czy Absolutu. Czy świat może być dla takich polem samorealizacji?-  czy życie jest filmem?

 

         Tajemnicza i pełna pozytywnej energii gwiazda – debiutantka nie dokończyła rozmowy. Nie dostarczyła wymaganego materiału zdjęciowego z Bielska, z indyjskich plaż w bikini ani z planu filmowego, przestała odbierać moje telefony, odpowiadać na pytania. Można by zapytać, czy młode gwiazdy uczą się udzielać wywiadów, czy wiedzą co to jest proces autoryzacji – ale gdy NIE means NIE – kobieta może odmówić -parafrazując tytuł tego dziwnego filmu – pierwszej w historii trójjęzycznej produkcji – po polsku- angielsku i w hindi( niby dla Europejczyków, niby dla Hindusów) z Bielska objętego nawet patronatem wicepremiera Glińskiego,trzeba przyjąć taką postać losu. Co ciekawe, Gliński, ściskający dłoń premiera Narendry Modiego ( strażnika bezpieczeństwa płci pięknej) stał się tu mimowolnym obrońcą praw kobiet, choć cała akcja kręci się właściwie wokół obrony przed gwałtem i jej konsekwencjami.

 

         Cały epizod w nieznanym mi dotąd resorcie przypomina zawiły jak linie oceanicznej muszli scenariusz innego filmu Vikasha Vermy – „Padma Shree for Laloo Yadav Prasad Daughter „. Ten scenariusz komediowy ponoć zbyt pogmatwany dla europejskiego odbiorcy i przesycony symboliką opowiada o klejnotach pewnej księżniczki, znikających i pojawiających się w najbardziej nieoczekiwanych momentach – czasem z fal oceanu.

         Kiedy coś trudno było nam zrozumieć, mówiliśmy o czeskim filmie, odtąd powinniśmy mówić o indyjskim?

 

         Po cichu myślałem nie tylko o udziale ekipy Studia G7 na naszej promocji, ale także o własnej obecności na listopadowej premierze thriller -dramy – ale gdy NIE means NIE, Bollywood milczy.

 

 

                                                                           Szymon Broda

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl