CERKIEW W VEVCANI
weszliśmy do starej cerkwi
otwarte misterium trwa
drzwi uchylił czas i wiatr
na soczystej polanie
wejdzie tu zdziczały pies, wleci ptak, nietoperz i święty duch
i ja turysta – co nie – chce – być – turystą kiedy szukam schronienia od sławnych miejsc
może był tu Andrzej Stasiuk?
popołudniowa chwila wytchnienia
przed burzą
wśród gór pełnych węży i wodospadów
w gajach cyprysów i oliwek błogosławią szczątki drewnianych rąk
wzniesionych ramion – stare jak wiek
i szarfy procesyjnych triumfów
za płotem śpią złe duchy
- knowania królów ziemi
- demony zmysłów
-pokusy słowiańskich, greckich i wschodnich piękności
- duma bohaterów
słońce zwycięstwa czerwieni wieńce papryk
cień rzucają talerze i kwiaty anten
zatrzymane zostają zastygłe
domostwa Macedonii – bez fotoszopu
Karpacka Plaża
turkusowo - platynowo
ważki latają nad wodą
„białe noce” dwie w ustach przelewa upał
i dziewczęta rusałczą się jak sezon w turkusach
skaczą w toń
pozują jak płonące żagwie
zakrywając potem biusty tylko dłonią przed rozgrzanym wulkanicznym czołem
zbyt rozgrzane stopnie skał powstrzymują stopy
płynie gawęda o portach Ukrainy w dymie szaszłyka
taksi już stoi
w tle stołeczno – rustykalna panorama
a moja towarzyszka w białej bluzeczce
nie włożyła kostiumu na przystani
czyżby bała się spłonąć w płomieniach lipca? – w suchym stosie traw
i pięknie pływać wśród nimf w szmaragdowym oku dna kamienołomu
może zechce poplażować
wznosząc swoje blade piersi pośród dział Sewastopola
MOSTAR
wstęga skał i mosty
człowiek w kadrze jak manekin z targowiska orientalnego filmu
prawdziwie orientalny upał szlifuje kamienie ulic pod stopami tłumu
jest i cichy dział bohaterów z kwiatem irysu
sekretem strażników mostu jest spojrzenie z góry
ten stolik nad miastem i rzeką zawieszony tkwi jak lektyka sułtana
- należy do topografii gór
powyżej zakrętów nurtu, harmonii krajobrazu i walk meczetów z kościołami
płynie orędzie pokoju
patrząc na miejscowe piękności otwieram książkę Senada Agicia
- bośniacki z arabskimi inskrypcjami imion
Adevija oznacza zbliżające się lato
Adna znaczy Raj i Eden
język modeluje świat – jako tęsknota, zapowiedź i obecność
MUZEUM THORVALDSENA
Z ogrodów Tivoli
głośnych i pstrych niczym z gaju małpiatek
uciekłem do Muzeum Thorvaldsena.
W drodze błysnęła
królewska korona
w chmurach gęstych pełnych burzy
na dach giełdy wyniesiona przez węże interesu .
Wszedłem samotnie
w skrzydła pełne kolumn
w święty półmrok grecki.
Białe jak śnieg marmury
jak śmietana w budyniu i futro gronostaja
zamiast ogni wypalonych rozgorzały.
Nagość bohaterów beznamiętna
i zbroja zastygła studyjnie
bez wrzawy wojennego poruszenia.
Książę z odległej Polski
zasiadł na koniu trojańskiej postury
- splótł w jedno czasy bogów i książęcych modeli
a potem ciepłe surduty i suknie mieszczan
bliskich jak ludzie z baśni Andersena
dzieci z zabawkami i psy szczupłe, piknikowe koszyki z owocami
chusteczki w butonierkach, złote zegarki na łańcuszkach i wachlarze .
Spacer pomniejszył nawet herosów do postaci liliputów
galeria ciał zwężała swój ciąg ku końcowi statycznego miasteczka
aż jednak nieśmiale a w pełni płonące wychynęły kragłości
niewinnych jeszcze młodością panienek w ciemnym uskoku
a wszystko w bieli
- coraz cieplej a jednak jak w jakiejś szacie nagrobkowej
a za oknami dalej, gdzieś pod katedrą
przechodzi zgarbiony dziadek - Kierkegaard
może przejeżdza królowa
może sygnały policyjnego koguta wiodą znów Egona Olsena
do bram królewskiego więzienia.
W CHORWACKICH ZATOKACH
daleko od morza na południu
w ramionach suchych i dusznych gór
tęsknota karze powracać do przezroczystości
do roziskrzonych ścieżek
do słońca
do refleksów nocy
zatoki Chorwacji przesuwają się w szumie giętkiej jeszcze taśmy magnetofonowej
- to dalmatyńska szansona ze straganu w Trogirze
szum handlowych negocjacji dawnych ludów
chorały w katedrze
miarowe tętno stóp legionistów
pieśń towarzysza Tity
wśród lęku przed falą – przed wielkim wchłonięciem
wynurza się brzeg i trakt kraba
transgresja i powrót
wszystko pierwotne, świeżo stworzone i znane
bracia naszych przodków też tu docierali
chociaż eksplozje wspomnień
pokrywają czasem taflę
spacer nocą
i muzyka do snu
prowadzi do tawerny
- do pewnej przystani
PÓŹNE LATO
późne lato
bezsilne wołanie
pioruny i deszcze zamiast głosu
ptaki pragnące ocalenia wydają krzyki ucieczki
ofiarny stos w gorącą noc na stogu siana
jak cichy jęk rodzącej swoje owoce dziewczyny jeszcze pełnej soku rozkoszy
uścisk jej ciała obezwładnia leżącego
nawet psy padają uśpione na swojej wiecznej warcie
późne lato to nokaut
jak piękne są jednak surowe twe dzieła o Panie!
- spalona trawa dotknięta rylcem rytownika
- wyblakłe barwy trawione kwasem akwaforty
- zawiesina parnego lasu siekąca rojem owadów
drzewa smagane prysznicem deszczu giną wydrapane sucha igłą błyskawic
przejdą przez pola sztandary i krzyże
dobiegną celu pielgrzymie szlaki
znój rolników przejmą zwierzęta
bezsenność pełną jabłek odbiorą jerze
dzieci na spacerze przyniosą spokój
znajdziemy oddech w płucach