Szymon Broda

Szymon Broda "Pchli targ i sny gorących nocy"

Na skoczowskim rynku bez wytchnienia albo w gęstej szarości monsunu, albo w światłocieniach ostrych konturów próbuje rozwinąć się pchli targ. Mimo wszystko nad prozą, tandetą i dosłowną przyziemnością – sięgającą kostki brukowej z trzydziestego ósmego, gdzie walają się wszelkie charapucie, triumfuje plastyka. W rozmowach kolekcjonerów pojawia się Szori, Jan Broda, Jerzy Czyż, Otmar Schramek z Wiednia i sami Klimkowie – z Paryża i Sydney. Dobrze że sztuka kwitnie jednak w pamięci o nich.

         Nawet nasz Jonasz – do niedawna bohater niezwykłej / w historycznej skali/ afery z rozdwojeniem jaźni – bowiem był przez dziesięciolecia Trytonem / minęła dziwna fama „Trytonowego Grodu”/  stał się znakiem plastycznym – istotą z grafiki taty.

         I tu rozwikłała się zagadka – dowiedziałem się, że to właśnie ów Jonasz z lat osiemdziesiątych, bardzo dobry zresztą wszedł w posiadanie pewnego miejscowego biznesmena, który utyskiwał na cenę stu pięćdziesięciu złotych, a ja miałem być konsultantem owej rzeczy. Miejscowi nie umieli oczywiście opisać sprawy, nazywając kolorowaną grafikę „obrazkiem”. Jonasz trafił do swego miejsca przeznaczenia z kolekcji najstarszego nauczyciela gminy Pawła Szarca po jego niedawnej śmierci. Nawiasem mówiąc, ciekawe co stanie się z freskiem Biszorskiego w domu Szarców z symboliczną panoramą naszego najwspanialszego z miast – czy nie podzieli on losu fresków Schulza w Drohobyczu lub tajemniczych fresków Tomasza Manna we Lwowie, o których kolega redaktor podejrzanie wspominał wicemerowi stolicy Hałyczyny.

         I pomyśleć, że Skoczów – najbardziej uprzemysłowione kiedyś miasto Europy pod względem zagęszczenia zakładów na kilometr kwadratowy, było kiedyś też zagłębiem artystów.

         Różnie kształtują się losy sztuki i jej dzieł. W moim odczuciu jako najbardziej osobliwe w tym miasteczku nie kojarzącym się z artystycznym parnasem jawią się ciężkie, modernistyczne wille - w jednej mieszkał kiedyś niedoszły pastor, obecnie ścigany ponoć za alimenty, w innej Niemcy urządzili obóz filtracyjny dla Żydów, jeszcze inna z kolei stała się przystanią terapii dla alkoholików z całego kraju. I tak duch wiedeńsko – żydowskiego bauhausu od dawna ustąpił miejsca mniejszym czy większym upiorom.

         Upał, w którym o dziwo na skoczowskim rynku dobrze sprzedają się regulatory do kaloryferów i niemieckie ceramiczne zające wielkanocne, pobudza też wizje oniryczne. Otóż niedawnej nocy nadszedł czas objawienia wspomnianego wyżej Ludwika Klimka.

         Znalazłem się w skromnej łazience miejskiego hotelu „Karet”, czekając na swoją kolejkę przed lustrem w nadziei możności ogolenia się, facet przede mną jednak nie dopuszczał do zajęcia koniecznej pozycji.

         - Kim pan jest ? – spytałem w końcu w zniecierpliwieniu i z ciekawości jednocześnie.

         - Jak to kim? Ja jestem przecież „Luna” – Ludwik Klimek we własnej osobie! Nie będę się śpieszyć, bo jestem przecież u siebie – odparł poirytowany elegancki mężczyzna w czarnym garniturze i w muszce pod sterczącym białym przedwojennym kołnierzykiem- dokładnie taki jak ze starej czeskiej pocztówki, sprzedanej na targu.

         Jeżeli Klimek objawia się w sposób tak apodyktyczny to prawdopodobnie upomina się o swoje miejsce w rodzimym mieście, gdzie znają go tylko nieliczne jednostki. Może czas, by wyciągnąć wreszcie płótna braci z muzealnych magazynów, by ludzie mogli je w końcu zobaczyć, także u źródeł. Na razie łatwiej wywołać tu jednak ducha artysty.

 

         Pewien facet dopomina się ode mnie obrazu skoczowskiego rynku – nie zdając sobie sprawy z faktu, że pewnie i tak by go nie rozpoznał.

         Tłumaczę usilnie że może nadejdzie na to czas, bo teraz / czego już nie mówię/ czas jest na świeżą kreację przestrzeni – zawsze w alternatywie – bo jak inaczej wystąpić ma czysta kreacja?  Na razie mam plany głównej alei cieszyńskiego cmentarza z austriacką kopułą, portret znanej dziewczyny przy ghatach w Benares, centrum Starej Bystricy na Kysucach, nastolatki na ławce z bielskiej starówki. Wszystko ma swój czas.

 

         Tej nocy owoce upału znów dały o sobie znać. Stary trzepak z podwórka / nie jako artefakt sztuki/ został potępiony w roli symbolu komunizmu, a akcja obrony przed jego przeniesieniem na szkolny teren zakończyła się groźbą policyjnej interwencji i zapowiedzią petycji… do prezydenta Czech. W obydwu przypadkach aurę opanował wyczekiwany śnieg.

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl